New York
"She came in through the bathroom windowThe Beatles- She Came In Through The Bathroom Window.
Protected by a silver spoon
But now she sucks her thumb and wanders
By the banks of her own lagoon"
Jolene
Siedziałam w samochodzie policyjnym wraz z Chrisem, opierając się o fotel całym ciałem i popijając milkshake'a. Słuchaliśmy radia, gdzie komentowali mecz koszykówki kończący sezon.
― Mówię ci New York wygra ― powiedział brunet.
Parsknęłam śmiechem, prawie że wypluwając cały napój z mojej buzi. Połknęłam picie i lekko wytarłam usta wierzchem dłoni.
― Nie wygrają ― stwierdziłam ze śmiechem. ― Opuścili się, bo rzucający obrońca znalazł sobie jakąś panienkę i wiesz, jak to jest, gdy facet się rozprasza ― machnęłam ręką. ― To cieniasy teraz. Chicago wygra! ― wskazałam na niego palcem z miną wyższości.
― Ach więc dlatego twój były przegrał tą jego wielką najważniejszą walkę o puchar stanu ― wyrzucił ręce w powietrze, jakby był Archimedesem, gdy odkrył, że ciało zanurzone w cieczy traci pozornie na ciężarze tyle, ile waży ciecz przez to cało wyparta. ― Bo go rozproszyłaś ― wskazał na mnie palcem, jakbym była winna.
Okej, tak. Byłam winna. Ale to tylko z czystej nienawiści i zemsty, bo dowiedziałam się, że dupek mnie zdradził. Wiedziałam, że to mu (nie) pomoże w wygranej.
― Tak i czuję się z tym wspaniale ― wyszczerzyłam zęby.
― Jo, jesteś zołzą ― prychnął, poprawiając kołnierzyk.
― Nawet nie wiesz, jaki to dla mnie komplement ― zaśmiałam się.
Nagle usłyszałam znajomy szum z naszej krótkofalówki. Mm, ktoś chce dzisiaj podpaść Jolene?
― 101456, macie włamanie do sklepu na River Street. Jakiś frajer, który myśli, że jest kimś, kiedy weźmie ledwo sto dolców od pana Sharker'a ― zapewne to była Marissa.
Laska, która ma naprawdę dobry lewy sierpowy, jak ja prawy. Tak tylko mówię.
― Nasz kochany mistrz od włamań, pan Mokra Rękawiczka, tia? ― parsknęłam śmiechem na wspomnienie.
Raz, gdy spytałam się o jego imię, on powiedział, że nazywają go Mokrą Rękawiczką, na co ja spytałam: Bo rodzice ci każą myć codziennie naczynia? ― No to nasz kolega się zdenerwował i powiedział, że jego ksywka jest ściśle tajna. Na co ja oczywiście powiedziałam: Tak ściśle tajna, jak nieodkryta jeszcze żadna szara komórka w twoim mózgu. Na tym się skończyło.
― Niestety ― westchnęła.
― Już jedziemy ― zachichotałam. ― Odpal silnik ― klepnęłam Chrisa w rękę.
― Okej, okej ― zaśmiał się i zrobił, co chciałam.
Wyjechaliśmy z naszego miejsca do patrolu, a następnie ruszyliśmy na River Street. Minęliśmy parę przecznic i skrótów, a po chwili byliśmy na miejscu. Założyłam czapkę policyjną i wysiadłam z auta.
― Jeżeli zacznie uciekać, sama osobiście wsadzę go za kratki dzisiaj ― mruknęłam, żując powoli gumę w mojej buzi.
Chris zaśmiał się i ruszył za mną. Wpadliśmy do sklepu z hukiem, a ja się rozejrzałam. Nagle moim leniwym wzrokiem napotkałam pana Jeffreya.
― Cześć Jeffrey, złotko ― uśmiechnęłam się złośliwie.
Czarnoskóry spojrzał na mnie z lękiem w oczach. Schował broń za spodnie i uniósł ręce ku górze.
― Ja tu tylko przyszedłem po piwo ― powiedział szybko.
― Ta, słyszałam o tej nowej marce piwa: Dawaj kasę albo kulka w łeb. Mam rację? ― uśmiechnęłam się i do niego podeszłam.
― Wcale nie ― odpowiedział tak szybko, że ledwo co zrozumiałam.
― Hej Jeff, a widziałeś te nowe paluszki? ― spytałam rzeczowo.
Chłopak lekko i niepewnie pokiwał głową przecząco.
― Nazywają się Na ziemię albo poznasz się z moją koleżanką ― uśmiechnęłam się i pokazałam moją lewą pięść. ― Chcesz?
Jeffrey tylko nerwowo spojrzał na boki i nagle wybiegł gwałtownie przez tylne drzwi.
― Co za frajer ― mruknęłam. ― Jeffrey wracaj tu, do cholery! ― krzyknęłam i ruszyłam za nim.
Biegłam za nim, a ten rzucał za sobą jakieś kartony, które leżały na jego drodze. On myśli, że jak jestem blondynką, to potknę się o nie i skręcę kostkę jak ostatnia kaleka? Przyspieszyłam biegu, a ten jak zwykle po normalnej ucieczce (zawsze przede mną) zmęczył się po paru minutach. Szybko popchnęłam go na ziemię.
― Ręce ― mruknęłam, a ten nic nie zareagował. ― Ręce matole ― podkreśliłam dwa słowa tak, aby mógł mnie usłyszeć.
W końcu uległ i mi je dał. Wstałam z nim, raczej ciągnąc go za mną i stanęłam przed nim.
― Dobry chłopak ― uśmiechnęłam się sztucznie i poklepałam go po twarzy. ― Dlatego się chodzi na siłkę jak ja. Zapamiętaj, jak będziesz chciał sobie urządzić wyścig, Mokra Rękawiczko ― powiedziałam te dwa słowa jakby wzbudzały grozę.
Ten tylko wywrócił oczami i ruszył leniwie ze mną. Po paru chwilach byłam przy samochodzie z moim kolegą.
― Głowa ― popchnęłam jego ciało do otwartych drzwi od samochodu.
Zamknęłam je z trzaskiem i wsiadłam na miejsce pasażera. Chris ruszył do komisariatu. Nagle usłyszałam znowu szum krótkofalówki. Znowu jakieś cholerne włamanie, na poziomie szóstoklasisty?
― Jolene, jak przyjedziecie, masz się zgłosić do szefa. Ma coś do obgadania z tobą ― powiedziała lekkim tonem Marissa.
― Uhm, okej ― powiedziałam.
― U-huu-huu, kłopoty ― zaśmiał się i wybuczał Chris.
― Wiesz co? Kłopot to zaraz będziesz miał ze mną ― pstryknęłam go w ucho, na co chłopak zachichotał i zmienił bieg.
Po paru minutach byliśmy na komisariacie. Odprowadziłam kochanego Jeffreya, do jego ulubionej celi i ruszyłam do komendanta. Zapukałam dwa razy i gdy usłyszałam, pozwolenie na wejście, oczywiście weszłam.
― Dzień dobry ― uśmiechnęłam się, najgrzeczniej jak mogłam.
― Dzień dobry, Jolene. Usiądź proszę ― powiedział i także usiadł, tylko po przeciwnej stronie.
Mężczyzna miał 57 lat, a włosy posiadały lekko siwawy blask. Posiadał żonę, piękną panią gubernator i trójkę synów, z których każdy kiedyś próbował się ze mną umówić. Musiałam do nich podejść łagodnie, bo to synowie mojego szefa i nie byłoby miło, gdybym każdego zlała na przywitanie.
― Słuchaj, mam dla ciebie zadanie specjalne ― oparł się łokciami o drewnianą powłokę biurka. ― Mam do ciebie zaufanie i wiem, że jesteś jak na razie najlepsza z całej naszej drużyny, więc tobie powierzam to zadanie ― powiedział łagodnie z lekkim uśmiechem na twarzy, a zmarszczki wokół oczu i kącików ust, dały o sobie znać.
― Zamieniam się w słuch ― poprawiłam się na krześle i lekko się przysunęłam do biurka.
Mężczyzna wstał i wziął jakieś akta z półki pod jego małą biblioteczką, następnie rzucił mi je pod nosem. Spojrzałam na niego pytająco, a ten powiedział:
― Otwórz.
A co miał powiedzieć, Jolene? Patrz się na to, jak pies na kość? Albo: Udawaj, że tego nie widzisz? Zrobiłam, jak szef powiedział i zamarłam. Mężczyzna zaczął swoją wypowiedź na temat typka z akt.
― Harry Styles, lat 25 ― zaczął. ― Dwa lata temu dostał w sądzie rok w zawieszeniu z powodu handlowania nielegalną bronią. Przewiń kartkę ― powiedział, co zrobiłam. Ujrzałam jego zdjęcie, zrobione z profilu i z naprzeciw, z plakietką przed sobą. ― To jest zdjęcie z dnia złapania go... Następnie pod spodem widzisz z raportu, że został kolejną odsiadkę za niespłacanie rachunków na pół roku, ale opuścił więzienie za kaucją. Prawdopodobnie nasz kochany rozrabiaka wciąż ma taki styl życia i nadal nie spłaca rachunków. Jest winny 20.000 dolarów. ― O cholera. ― Mamy też przypuszczenia, że nadal ma kontakty ze swoimi koleżkami od broni, więc chcemy go złapać. Twoim zadaniem będzie wkopać tego dupka do naszego więzienia, gdzie później z chęcią będę świadkiem, jak dostaje 10 lat wyroku. Masz go złapać ― ostatnie zdanie, wypowiedział ze złością w oczach i oparł się dłońmi o biurko.
― Ja nie wiem, czy to zadanie dla mnie ― zamknęłam teczkę i lekko ją rzuciłam przed siebie.
― Nie obchodzi mnie to. Masz-go-złapać ― powiedział wolno ostatnie zdanie.
― Ale komendancie...
― Dziękuję, że przyjęłaś to z chęcią. A teraz proszę cię, abyś opuściła moje biuro. Czekam na raport ― uśmiechnął się, następnie usiadł.
Wstałam, ale nie ruszyłam się z miejsca. Mężczyzna spojrzał na mnie spod okularów.
― Możesz iść ― machnął dłonią na drzwi.
― Do widzenia ― mruknęłam i wyszłam, a następnie ruszyłam wkurzonym krokiem do wyjścia z komisariatu.
Opuściłam budynek i wsiadłam z wkurzeniem na mojego Ducati Monster 600. Tak wiem ― szczęściara ze mnie, że mam takiego chłopaka, ach. Zdjęłam stópkę i odpaliłam silnik, następnie ruszyłam do mojego domu.
Właśnie się dowiedziałam, że mam dopaść mojego byłego.
***
Byłam ubrana w jakiś tandetny stroik dziennikarki. Biała koszula, (niestety) czarna spódnica, (również niestety) czarne buty na obcasie, a włosy ukryłam pod blond peruką, tylko te sztuczne włosy były dłuższe-sięgały mi do ramion i ciemniejsze o dwa odcienie od mojego obecnego koloru. Założyłam również okulary, zerówki, abym mogła jak najmniej dać się rozpoznać. Broń była schowana za spódnicą, a żeby nie prześwitywała mi przez koszulę, nałożyłam na nią czarną marynarkę. Weszłam do miejsca, w którym wszyscy się naparzali, jak na olimpiadzie, była dobra klimatyzacja i wszędzie można było tylko poczuć zapach potu i nowości sprzętów. Ruszyłam do biura, pana Harry'ego Styles'a. Jakby co, zaopatrzyłam się w plan tego budynku i wiem, co jest gdzie.
Zapukałam do drzwi i usłyszałam znajomy mi głos. To już nie to samo uczucie. Nie te same dreszcze, które przebiegały po moim ciele, gdy tylko w moich uszach brzmiał dźwięk jego ochrypłego głosu. Teraz to już chęć zabicia tego idioty, ale przez ten czas opanowałam się i jestem w stanie stać w nim twarzą w twarz i ba! nie skoczyć mu do gardła! To jest dopiero sztuka panowania nad sobą.
Weszłam do pomieszczenia, a mężczyzna siedział zagmatwany w papierach. Pewnie tych rachunkowych. Spojrzał na mnie przelotnie i po chwili wrócił wzrokiem do obiektu przed sobą.
― Słucham panią? ― spytał tonem rzeczowym.
― Jestem Elizabeth Murter i prowadzę gazetę New York News i chciałam prosić pana o wywiad dla naszego wydawnictwa ― uśmiechnęłam się niewinnie.
― Nie udzielam wywiadów ― mruknął.
― Ale ja pana proszę, to dla mnie ważne ― podeszłam parę kroków do przodu.
Mężczyzna wstał i do mnie podszedł. Cholera, spuść lekko głowę.
― Powiedziałem: nie ― odepchnął mnie do drzwi.
Wkurzona odsunęłam jego rękę od mojego ciała i stanęłam z nim twarzą w twarz. Nagle jego twarz przybrała dziwny wyraz. No.to.po.mnie. Jego ręka, nagle energicznie zdjęła perukę z głowy i okulary z oczu.
― Proszę, proszę, panna Jolene Clark, we własnej osobie ― zniżył się do mojego wzrostu. ― Co cię tu skarbie przynosi? Myślałaś, że cię nie poznam?
No to teraz mnie naprawdę wkurzyłeś pajacu. Panna Jolene Clark we własnej osobie to moje nieprzyjemne wspomnienie z uczelni, gdy ten stary pryk od prawa tak do mnie gadał, jak się spóźniałam. Zabiję za to.
― Słuchaj, mam w nosie co teraz robisz. Bierzesz twój tyłek do mojego auta, teraz ― powiedziałam głośno i wyraźnie każde słowo ostatniego zdania.
― Myślisz, że cię posłucham złotko? ― przymknął oczy.
― Nie nazywaj mniej tak, Styles ― przymknęłam oczy, bo w mojej głowie pojawiał się obraz mnie, lejącą go po mordzie.
― Clark, odpuść ― westchnął.
Wyciągnęłam broń zza spódnicy i wycelowałam ją w niego.
― Do auta ― syknęłam.
― Ani mi się śni ― szepnął i złapał mnie gwałtownie w talii, przerzucając na ramię.
Znowu to samo?
― A tobie co? Deja vu?! ― wydarłam się na bruneta.
Wpakował mnie do jego kibla i zamknął w nim.
― Siedź tam, dopóki nie skończę pracy ― krzyknął z lekkością w głosie.
― Ty popaprańcu! ― krzyknęłam i kopnęłam drzwi.
No to teraz mnie na serio wkurzyłeś koleś. Zbadałam teren i ujrzałam okno. Nie miało żadnego zamka, więc byłam zmuszona do wybicia szyby szpilką od buta. Wyszłam przez nie na zewnątrz i odbezpieczyłam broń, bo jestem naprawdę wkurzona, ale nie będę tu wulgaryzować, bo nie ma co marnować języka na takiego idiotę jak Harry Styles. Obeszłam budynek i ujrzałam okno, które było naprzeciwko sylwetki mężczyzny. Jestem naprawdę zdenerwowana, więc kopnęłam z całej siły szybę, nogą, a następnie wskoczyłam do pomieszczenia, zastając zaskoczonego bruneta.
― I co złociutki? Włazisz do auta? ― warknęłam.
― Wyszłaś przez okno od łazienki i weszłaś tutaj? ― na jego twarzy malowało się naprawdę wielkie zaskoczenie.
― Tak i niech cię to nie obchodzi ― mruknęłam.
― Tak samo, jak cztery lata temu, gdy włamałaś się do mnie do domu? ― wyszczerzył zęby.
Już nie wytrzymałam i strzeliłam w podłogę, zaledwie pół metra od niego.
― Idziesz do samochodu ― syknęłam.
― Złap mnie, jeśli potrafisz, kochanie ― powiedział i szybko uciekł z pomieszczenia, przez główne drzwi.
Co za frajer! Zaczęłam biec za nim. Ruszył do podziemnego parkingu, obok jego budynku. Spojrzałam, w jakim siedzi aucie. Zapamiętałam rejestracje, a po chwili idiota wyjechał. Nagle usłyszałam dźwięk mojego dzwonka. Zespół Europe brzmiał w moich uszach. Nerwowo odebrałam telefon.
― Tak? ― spytałam.
― Złotko, spotkajmy się w Miami we Florydzie, jeżeli chcesz mnie złapać. Chyba masz jakieś pieniążki w zanadrzu? ― spytał niewinnym głosikiem.
Skąd on wziął do cholery mój numer telefonu? Nie ważne! Frajer każe mi jechać do innego stanu! Ja go złapię. Ja go złapię i pokaże, że jest taką pierdołą, jaką był.
― Ja przynajmniej mam swoje, a nie pożyczone jak ty, dupku! ― wykrzyczałam w mikrofon i się rozłączyłam.
Jeżeli myśli, że jestem słabsza i mam żałobę w moim sercu po jego marnym odejściu, to się grubo zdziwi. Ja nawet nie rozpaczałam, jak chciał odejść. Zaproponowałam mu pomoc w pakowaniu!
No to zabawę czas zacząć, kotku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Harry is like:
and Jolene is like:
A więc!!! Witamy z wielką serdecznością, naszych kochanych czytelników! Możecie nas kojarzyć z opowiadania pt. "We Could Be Fire". Postanowiłyśmy, że będziemy kontynuować współpracę i tak oto stworzyłyśmy to opowiadanie! Rozdziały będą się pojawiać co ok. dwa tygodnie, w tym dwa na weekend (mam nadzieje, że zaczailiście xd). Mamy również nadzieję, że opowiadanie się wam spodoba i będziecie śledzić poczynania naszej kochanej policjantki Jolene i niegrzecznego eks Harry'ego! Ulalaa, ale napisałam hahahah. Anyway! Widzimy się niedługo, kolejny rozdział będzie napisany mam nadzieję niedługo (strzeż się ola haha). Do zobaczenia! x