26 sierpnia 2014

Chapter One: New York

New York

"She came in through the bathroom window
Protected by a silver spoon
But now she sucks her thumb and wanders
By the banks of her own lagoon"
The Beatles- She Came In Through The Bathroom Window.



Jolene

Siedziałam w samochodzie policyjnym wraz z Chrisem, opierając się o fotel całym ciałem i popijając milkshake'a. Słuchaliśmy radia, gdzie komentowali mecz koszykówki kończący sezon.

― Mówię ci New York wygra ― powiedział brunet.

Parsknęłam śmiechem, prawie że wypluwając cały napój z mojej buzi. Połknęłam picie i lekko wytarłam usta wierzchem dłoni.

― Nie wygrają ― stwierdziłam ze śmiechem. ― Opuścili się, bo rzucający obrońca znalazł sobie jakąś panienkę i wiesz, jak to jest, gdy facet się rozprasza ― machnęłam ręką. ― To cieniasy teraz. Chicago wygra! ― wskazałam na niego palcem z miną wyższości.

― Ach więc dlatego twój były przegrał tą jego wielką najważniejszą walkę o puchar stanu ― wyrzucił ręce w powietrze, jakby był Archimedesem, gdy odkrył, że ciało zanurzone w cieczy traci pozornie na ciężarze tyle, ile waży ciecz przez to cało wyparta. ― Bo go rozproszyłaś ― wskazał na mnie palcem, jakbym była winna.

Okej, tak. Byłam winna. Ale to tylko z czystej nienawiści i zemsty, bo dowiedziałam się, że dupek mnie zdradził. Wiedziałam, że to mu (nie) pomoże w wygranej.

― Tak i czuję się z tym wspaniale ― wyszczerzyłam zęby.

― Jo, jesteś zołzą ― prychnął, poprawiając kołnierzyk.

― Nawet nie wiesz, jaki to dla mnie komplement ― zaśmiałam się.

Nagle usłyszałam znajomy szum z naszej krótkofalówki. Mm, ktoś chce dzisiaj podpaść Jolene?

101456, macie włamanie do sklepu na River Street. Jakiś frajer, który myśli, że jest kimś, kiedy weźmie ledwo sto dolców od pana Sharker'a ― zapewne to była Marissa.

Laska, która ma naprawdę dobry lewy sierpowy, jak ja prawy. Tak tylko mówię.

― Nasz kochany mistrz od włamań, pan Mokra Rękawiczka, tia? ― parsknęłam śmiechem na wspomnienie.

Raz, gdy spytałam się o jego imię, on powiedział, że nazywają go Mokrą Rękawiczką, na co ja spytałam: Bo rodzice ci każą myć codziennie naczynia? ― No to nasz kolega się zdenerwował i powiedział, że jego ksywka jest ściśle tajna. Na co ja oczywiście powiedziałam: Tak ściśle tajna, jak nieodkryta jeszcze żadna szara komórka w twoim mózgu. Na tym się skończyło.

Niestety ― westchnęła.

― Już jedziemy ― zachichotałam. ― Odpal silnik ― klepnęłam Chrisa w rękę.

― Okej, okej ― zaśmiał się i zrobił, co chciałam.

Wyjechaliśmy z naszego miejsca do patrolu, a następnie ruszyliśmy na River Street. Minęliśmy parę przecznic i skrótów, a po chwili byliśmy na miejscu. Założyłam czapkę policyjną i wysiadłam z auta.

― Jeżeli zacznie uciekać, sama osobiście wsadzę go za kratki dzisiaj ― mruknęłam, żując powoli gumę w mojej buzi.

Chris zaśmiał się i ruszył za mną. Wpadliśmy do sklepu z hukiem, a ja się rozejrzałam. Nagle moim leniwym wzrokiem napotkałam pana Jeffreya.

― Cześć Jeffrey, złotko ― uśmiechnęłam się złośliwie.

Czarnoskóry spojrzał na mnie z lękiem w oczach. Schował broń za spodnie i uniósł ręce ku górze.

― Ja tu tylko przyszedłem po piwo ― powiedział szybko.

― Ta, słyszałam o tej nowej marce piwa: Dawaj kasę albo kulka w łeb. Mam rację? ― uśmiechnęłam się i do niego podeszłam.

― Wcale nie ― odpowiedział tak szybko, że ledwo co zrozumiałam.

― Hej Jeff, a widziałeś te nowe paluszki? ― spytałam rzeczowo.

Chłopak lekko i niepewnie pokiwał głową przecząco.

― Nazywają się Na ziemię albo poznasz się z moją koleżanką ― uśmiechnęłam się i pokazałam moją lewą pięść. ― Chcesz?

Jeffrey tylko nerwowo spojrzał na boki i nagle wybiegł gwałtownie przez tylne drzwi.

― Co za frajer ― mruknęłam. ― Jeffrey wracaj tu, do cholery! ― krzyknęłam i ruszyłam za nim.

Biegłam za nim, a ten rzucał za sobą jakieś kartony, które leżały na jego drodze. On myśli, że jak jestem blondynką, to potknę się o nie i skręcę kostkę jak ostatnia kaleka? Przyspieszyłam biegu, a ten jak zwykle po normalnej ucieczce (zawsze przede mną) zmęczył się po paru minutach. Szybko popchnęłam go na ziemię.

― Ręce ― mruknęłam, a ten nic nie zareagował. ― Ręce matole ― podkreśliłam dwa słowa tak, aby mógł mnie usłyszeć.

W końcu uległ i mi je dał. Wstałam z nim, raczej ciągnąc go za mną i stanęłam przed nim.

― Dobry chłopak ― uśmiechnęłam się sztucznie i poklepałam go po twarzy. ― Dlatego się chodzi na siłkę jak ja. Zapamiętaj, jak będziesz chciał sobie urządzić wyścig, Mokra Rękawiczko ― powiedziałam te dwa słowa jakby wzbudzały grozę.

Ten tylko wywrócił oczami i ruszył leniwie ze mną. Po paru chwilach byłam przy samochodzie z moim kolegą.

― Głowa ― popchnęłam jego ciało do otwartych drzwi od samochodu.

Zamknęłam je z trzaskiem i wsiadłam na miejsce pasażera. Chris ruszył do komisariatu. Nagle usłyszałam znowu szum krótkofalówki. Znowu jakieś cholerne włamanie, na poziomie szóstoklasisty?

Jolene, jak przyjedziecie, masz się zgłosić do szefa. Ma coś do obgadania z tobą ― powiedziała lekkim tonem Marissa.

― Uhm, okej ― powiedziałam.

― U-huu-huu, kłopoty ― zaśmiał się i wybuczał Chris.

― Wiesz co? Kłopot to zaraz będziesz miał ze mną ― pstryknęłam go w ucho, na co chłopak zachichotał i zmienił bieg.

Po paru minutach byliśmy na komisariacie. Odprowadziłam kochanego Jeffreya, do jego ulubionej celi i ruszyłam do komendanta. Zapukałam dwa razy i gdy usłyszałam, pozwolenie na wejście, oczywiście weszłam.

― Dzień dobry ― uśmiechnęłam się, najgrzeczniej jak mogłam.

― Dzień dobry, Jolene. Usiądź proszę ― powiedział i także usiadł, tylko po przeciwnej stronie.

Mężczyzna miał 57 lat, a włosy posiadały lekko siwawy blask. Posiadał żonę, piękną panią gubernator i trójkę synów, z których każdy kiedyś próbował się ze mną umówić. Musiałam do nich podejść łagodnie, bo to synowie mojego szefa i nie byłoby miło, gdybym każdego zlała na przywitanie.

― Słuchaj, mam dla ciebie zadanie specjalne ― oparł się łokciami o drewnianą powłokę biurka. ― Mam do ciebie zaufanie i wiem, że jesteś jak na razie najlepsza z całej naszej drużyny, więc tobie powierzam to zadanie ― powiedział łagodnie z lekkim uśmiechem na twarzy, a zmarszczki wokół oczu i kącików ust, dały o sobie znać.

― Zamieniam się w słuch ― poprawiłam się na krześle i lekko się przysunęłam do biurka.

Mężczyzna wstał i wziął jakieś akta z półki pod jego małą biblioteczką, następnie rzucił mi je pod nosem. Spojrzałam na niego pytająco, a ten powiedział:

― Otwórz.

A co miał powiedzieć, Jolene? Patrz się na to, jak pies na kość? Albo: Udawaj, że tego nie widzisz? Zrobiłam, jak szef powiedział i zamarłam. Mężczyzna zaczął swoją wypowiedź na temat typka z akt.

― Harry Styles, lat 25 ― zaczął. ― Dwa lata temu dostał w sądzie rok w zawieszeniu z powodu handlowania nielegalną bronią. Przewiń kartkę ― powiedział, co zrobiłam. Ujrzałam jego zdjęcie, zrobione z profilu i z naprzeciw, z plakietką przed sobą. ― To jest zdjęcie z dnia złapania go... Następnie pod spodem widzisz z raportu, że został kolejną odsiadkę za niespłacanie rachunków na pół roku, ale opuścił więzienie za kaucją. Prawdopodobnie nasz kochany rozrabiaka wciąż ma taki styl życia i nadal nie spłaca rachunków. Jest winny 20.000 dolarów. ― O cholera. ― Mamy też przypuszczenia, że nadal ma kontakty ze swoimi koleżkami od broni, więc chcemy go złapać. Twoim zadaniem będzie wkopać tego dupka do naszego więzienia, gdzie później z chęcią będę świadkiem, jak dostaje 10 lat wyroku. Masz go złapać ― ostatnie zdanie, wypowiedział ze złością w oczach i oparł się dłońmi o biurko.

― Ja nie wiem, czy to zadanie dla mnie ― zamknęłam teczkę i lekko ją rzuciłam przed siebie.

― Nie obchodzi mnie to. Masz-go-złapać ― powiedział wolno ostatnie zdanie.

― Ale komendancie...

― Dziękuję, że przyjęłaś to z chęcią. A teraz proszę cię, abyś opuściła moje biuro. Czekam na raport ― uśmiechnął się, następnie usiadł.

Wstałam, ale nie ruszyłam się z miejsca. Mężczyzna spojrzał na mnie spod okularów.

― Możesz iść ― machnął dłonią na drzwi.

― Do widzenia ― mruknęłam i wyszłam, a następnie ruszyłam wkurzonym krokiem do wyjścia z komisariatu.

Opuściłam budynek i wsiadłam z wkurzeniem na mojego Ducati Monster 600. Tak wiem ― szczęściara ze mnie, że mam takiego chłopaka, ach. Zdjęłam stópkę i odpaliłam silnik, następnie ruszyłam do mojego domu.

Właśnie się dowiedziałam, że mam dopaść mojego byłego.

***

Byłam ubrana w jakiś tandetny stroik dziennikarki. Biała koszula, (niestety) czarna spódnica, (również niestety) czarne buty na obcasie, a włosy ukryłam pod blond peruką, tylko te sztuczne włosy były dłuższe-sięgały mi do ramion i ciemniejsze o dwa odcienie od mojego obecnego koloru. Założyłam również okulary, zerówki, abym mogła jak najmniej dać się rozpoznać. Broń była schowana za spódnicą, a żeby nie prześwitywała mi przez koszulę, nałożyłam na nią czarną marynarkę. Weszłam do miejsca, w którym wszyscy się naparzali, jak na olimpiadzie, była dobra klimatyzacja i wszędzie można było tylko poczuć zapach potu i nowości sprzętów. Ruszyłam do biura, pana Harry'ego Styles'a. Jakby co, zaopatrzyłam się w plan tego budynku i wiem, co jest gdzie.

Zapukałam do drzwi i usłyszałam znajomy mi głos. To już nie to samo uczucie. Nie te same dreszcze, które przebiegały po moim ciele, gdy tylko w moich uszach brzmiał dźwięk jego ochrypłego głosu. Teraz to już chęć zabicia tego idioty, ale przez ten czas opanowałam się i jestem w stanie stać w nim twarzą w twarz i ba! nie skoczyć mu do gardła! To jest dopiero sztuka panowania nad sobą.

Weszłam do pomieszczenia, a mężczyzna siedział zagmatwany w papierach. Pewnie tych rachunkowych. Spojrzał na mnie przelotnie i po chwili wrócił wzrokiem do obiektu przed sobą.

― Słucham panią? ― spytał tonem rzeczowym.

― Jestem Elizabeth Murter i prowadzę gazetę New York News i chciałam prosić pana o wywiad dla naszego wydawnictwa ― uśmiechnęłam się niewinnie.

― Nie udzielam wywiadów ― mruknął.

― Ale ja pana proszę, to dla mnie ważne ― podeszłam parę kroków do przodu.

Mężczyzna wstał i do mnie podszedł. Cholera, spuść lekko głowę.

― Powiedziałem: nie ― odepchnął mnie do drzwi.

Wkurzona odsunęłam jego rękę od mojego ciała i stanęłam z nim twarzą w twarz. Nagle jego twarz przybrała dziwny wyraz. No.to.po.mnie. Jego ręka, nagle energicznie zdjęła perukę z głowy i okulary z oczu.

― Proszę, proszę, panna Jolene Clark, we własnej osobie ― zniżył się do mojego wzrostu. ― Co cię tu skarbie przynosi? Myślałaś, że cię nie poznam?

No to teraz mnie naprawdę wkurzyłeś pajacu. Panna Jolene Clark we własnej osobie to moje nieprzyjemne wspomnienie z uczelni, gdy ten stary pryk od prawa tak do mnie gadał, jak się spóźniałam. Zabiję za to.

― Słuchaj, mam w nosie co teraz robisz. Bierzesz twój tyłek do mojego auta, teraz ― powiedziałam głośno i wyraźnie każde słowo ostatniego zdania.

― Myślisz, że cię posłucham złotko? ― przymknął oczy.

― Nie nazywaj mniej tak, Styles ― przymknęłam oczy, bo w mojej głowie pojawiał się obraz mnie, lejącą go po mordzie.

― Clark, odpuść ― westchnął.

Wyciągnęłam broń zza spódnicy i wycelowałam ją w niego.

― Do auta ― syknęłam.

― Ani mi się śni ― szepnął i złapał mnie gwałtownie w talii, przerzucając na ramię.

Znowu to samo?

― A tobie co? Deja vu?! ― wydarłam się na bruneta.

Wpakował mnie do jego kibla i zamknął w nim.

― Siedź tam, dopóki nie skończę pracy ― krzyknął z lekkością w głosie.

― Ty popaprańcu! ― krzyknęłam i kopnęłam drzwi.

No to teraz mnie na serio wkurzyłeś koleś. Zbadałam teren i ujrzałam okno. Nie miało żadnego zamka, więc byłam zmuszona do wybicia szyby szpilką od buta. Wyszłam przez nie na zewnątrz i odbezpieczyłam broń, bo jestem naprawdę wkurzona, ale nie będę tu wulgaryzować, bo nie ma co marnować języka na takiego idiotę jak Harry Styles. Obeszłam budynek i ujrzałam okno, które było naprzeciwko sylwetki mężczyzny. Jestem naprawdę zdenerwowana, więc kopnęłam z całej siły szybę, nogą, a następnie wskoczyłam do pomieszczenia, zastając zaskoczonego bruneta.

― I co złociutki? Włazisz do auta? ― warknęłam.

― Wyszłaś przez okno od łazienki i weszłaś tutaj? ― na jego twarzy malowało się naprawdę wielkie zaskoczenie.

― Tak i niech cię to nie obchodzi ― mruknęłam.

― Tak samo, jak cztery lata temu, gdy włamałaś się do mnie do domu? ― wyszczerzył zęby.

Już nie wytrzymałam i strzeliłam w podłogę, zaledwie pół metra od niego.

― Idziesz do samochodu ― syknęłam.

― Złap mnie, jeśli potrafisz, kochanie ― powiedział i szybko uciekł z pomieszczenia, przez główne drzwi.

Co za frajer! Zaczęłam biec za nim. Ruszył do podziemnego parkingu, obok jego budynku. Spojrzałam, w jakim siedzi aucie. Zapamiętałam rejestracje, a po chwili idiota wyjechał. Nagle usłyszałam dźwięk mojego dzwonka. Zespół Europe brzmiał w moich uszach. Nerwowo odebrałam telefon.

― Tak? ― spytałam.

― Złotko, spotkajmy się w Miami we Florydzie, jeżeli chcesz mnie złapać. Chyba masz jakieś pieniążki w zanadrzu? ― spytał niewinnym głosikiem.

Skąd on wziął do cholery mój numer telefonu? Nie ważne! Frajer każe mi jechać do innego stanu! Ja go złapię. Ja go złapię i pokaże, że jest taką pierdołą, jaką był.

― Ja przynajmniej mam swoje, a nie pożyczone jak ty, dupku! ― wykrzyczałam w mikrofon i się rozłączyłam.

Jeżeli myśli, że jestem słabsza i mam żałobę w moim sercu po jego marnym odejściu, to się grubo zdziwi. Ja nawet nie rozpaczałam, jak chciał odejść. Zaproponowałam mu pomoc w pakowaniu!

No to zabawę czas zacząć, kotku.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Harry is like:

and Jolene is like:


A więc!!! Witamy z wielką serdecznością, naszych kochanych czytelników! Możecie nas kojarzyć z opowiadania pt. "We Could Be Fire". Postanowiłyśmy, że będziemy kontynuować współpracę i tak oto stworzyłyśmy to opowiadanie! Rozdziały będą się pojawiać co ok. dwa tygodnie, w tym dwa na weekend (mam nadzieje, że zaczailiście xd). Mamy również nadzieję, że opowiadanie się wam spodoba i będziecie śledzić poczynania naszej kochanej policjantki Jolene i niegrzecznego eks Harry'ego! Ulalaa, ale napisałam hahahah. Anyway! Widzimy się niedługo, kolejny rozdział będzie napisany mam nadzieję niedługo (strzeż się ola haha). Do zobaczenia! x